Ukryte życie dziecka? Tak, ale nie przede mną. Przecież jestem rodzicem.

Jakiś czas temu dałem się namówić do udziału w projekcie społecznym inspirowanym serialem „Zachowaj Spokój”. Pomysł, szkoda, że nie mój, był bardzo intrygujący i zaprowadził mnie tam, gdzie wcześniej bywałem dzięki badaniom naukowym.

Ukryte życie dziecka?               
Tak, ale nie przede mną. Przecież jestem rodzicem.

Zaczyna się niewinnie.

Rodzice nastolatków są pytani o to, czy gdyby mieli taką możliwość zainstalowaliby na telefonach swoich dzieci służącą bezpieczeństwu aplikację pozwalającą na dostęp do ich korespondencji, mediów społecznościowych, sms-ów, lokalizacji itp. Innymi słowy: czy chcieliby móc wiedzieć o swoim dziecku to, co często pozostaje dla nich ukryte? Pytanie hipotetyczne, ale przecież łatwo nam sobie wyobrazić, że tego typu rozwiązanie jest całkowicie dostępne.

Zanim przejdę dalej zapytam Ciebie:

Zdecydowałbyś się? Zdecydowałabyś się?

Sięgnęlibyście po takie rozwiązania? Dlaczego tak, albo dlaczego nie?

Oczywiście nie wiem co odpowiedzieliście, ale wiem co zrobili rodzice badani przez firmę Kantar; 47% spośród 508 rodziców byłoby skłonnych zainstalować taką aplikację na telefonach swoich nastoletnich dzieci.

I teraz zaczyna się najciekawsze.

Pytanie o aplikację na telefonie nastolatka to preludium dodema.

Prawdziwy sens badania ujawnia się dopiero, gdy badacz pyta:

Czy zgodzilibyście by dziecko miało taki sam wgląd w Wasz telefon?

Zaraz, zaraz czy mogę prosić o powtórzenie pytania?

Ależ naturalnie. Możecie je przerzuć ponownie. Mówiąc wprost:

Czy montując dziecku aplikację monitorującą zgodzisz się na to, by dziecko mogło sprawdzać Ciebie?

Ale jak to? Dziecko wie, co ja robię w Internecie?, Co i do kogo piszę? Gdzie jestem? I jakie robię zdjęcia?

No tak, właśnie tak.

Decyzja o przyjęciu takiego rozwiązania przychodzi nam trudniej niż instalowanie apki na telefonie dziecka.

To ograniczenie, na które nie chcemy się zgodzić.

Dla większości z nas jest jasne, że troska o bezpieczeństwo dziecka nie może całkowicie odbierać MI MOJEGO prawa do prywatności.

Łatwo to zrozumieć.

Wyobraź sobie, że dzisiaj dostajesz smsa z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa z lakonicznym komunikatem: W trosce o Państwa bezpieczeństwo cała Państwa aktywność na telefonie będzie kontrolowana i analizowana, a wszystkie zebrane informacje mogą być wykorzystywane przez organy państwowe dla celów im przydatnych.

Jak to przyjmiesz?

Spoko, bezpieczeństwo jest najważniejsze.

Naprawdę?

Wiemy, że służby mają już techniczne możliwości, by to robić, ale ciągle mamy nadzieję, że jest nad tym jakaś kontrola. Na pewno nie zgodzilibyśmy się bez walki, i chociaż nie mamy szans, to nazywając urwaną rękę raną powierzchowną, nie przestalibyśmy się sprzeciwiać. Pamiętacie opór, z jakim spotkała się próba zmuszania Polaków do zainstalowania aplikacji śledzącej nasze miejsce pobytu w czasie kwarantanny? Zapytam retorycznie: Czego w takim razie moglibyśmy oczekiwać od naszych nastolatków?

A jednak wielu rodziców odczuwa pokusę by zrobić to swojemu dziecku. Wszystko zgodnie z zasadą: bezpieczeństwo potomka za ograniczenie jego autonomii to uczciwy deal. W porządku: tylko dlaczego nie uznajemy za uczciwą transakcji, w której ceną bezpieczeństwa dziecka jest nasza własna autonomia?

Spojrzałem do danych zebranych podczas badania bo ciekawiło mnie, jak rodzice, którzy skorzystaliby z możliwości kontroli swoich dzieci, ale sami nie chcą być kontrolowani, uzasadniali swoje decyzje.

Po pierwsze rodzice wskazują, że dziecko potrzebuje kontroli by być bezpiecznym a rodzic nie.

● „To rodzic chroni dziecko a nie odwrotnie”

Po drugie, domagają się dla siebie prywatności.

●  „Czułabym się niekomfortowo”

Po trzecie, podkreśla się, że bycie dorosłym to co innego niż bycie dzieckiem.

● „Świat dorosłych nie jest światem dziecka”

Po czwarte: rodzice uznają, że dziecko powinno być chronione przed niektórymi informacjami.

● „Nie musi wszystkiego o mnie wiedzieć i o sprawach, które go nie dotyczą”

Po piąte; wskazuje się na nierównowagę praw w relacji rodzic-dziecko

Nie zgadzam się ponieważ moje dziecko nie powinno mnie kontrolować, a ja je mogę.”

Chcę, żebyście mnie dobrze zrozumieli, nie uważam, że te argumenty są mało ważne czy chybione. Zauważcie jednak, że podobne moglibyśmy sformułować chroniąc autonomię dziecka: dziecko ma swoje prywatne sprawy, nie chce być kontrolowane, i nie chce by rodzice wiedzieli o nim wszystko, szczególnie, gdy niektóre sprawy ich nie dotyczą. Jego świat jest jego światem, do którego nas dorosłych może co najwyżej zaprosić.

Z badania wynika, że do zainstalowania aplikacji swojemu dziecku, rodziców wcale nie popycha pragnienie kontroli i wiedzy o wszystkim co dzieci robią, ale chęć dbania o ich bezpieczeństwo. Martwią się, czy ich dziecku coś nie zagraża . Nierzadko negatywnie oceniają przyjaciół swoich dzieci, i są też przekonani, że pod ich nieobecność dzieci robią rzeczy, które by im się nie spodobały. Decyzję o zainstalowaniu aplikacji możemy traktować jako wyraz troski i próbę działania w interesie potomstwa. Trudno winić rodzica za to, że chce by dziecko było bezpieczne. Problem bierze się z tego, że dążenie do jednej dobrej rzeczy niesie za sobą koszt w postaci ograniczenia innej, również dobrej rzeczy.

Ceniąc i dbając o bezpieczeństwo dziecka, nie musimy jednak wybierać. Tak zrobiła większość rodziców, podkreślając, że instalacja apki nie jest czymś na co by się zdecydowali. Tłumaczyli to brakiem potrzeby kontrolowania dziecka, zaufaniem jakim je darzą i obawą przed jego zawiedzeniem.

Idąc nieco dalej obserwujemy, że niektórzy rodzice nie postrzegają kontroli rodzicielskiej, jako czegoś złego, bo sami też byli kontrolowani. W ich ocenie kontrolowanie dziecka nie stoi na przeszkodzie do budowania poczucia odpowiedzialności i nie przeszkadza w tworzeniu dobrej relacji. Ponadto mają oni w pamięci wyidealizowany obraz samego siebie w wieku nastoletnim. Kto z nas nie słyszał „kiedy ja byłem w twoim wieku”. Dziś robimy to samo: przecież doskonale pamiętamy, jakimi byliśmy cudownymi nastolatkami. Takie wykrzywienie zapamiętanej rzeczywistości  może negatywnie wpływać na ocenę zachowań naszych dzieci.

A teraz pozwólcie, że pójdę po całości i zacznę trzy stopnie wyżej.

Dla mnie ten projekt to punkt wyjścia do szerszej dyskusji na temat podmiotowości dziecka.

No to z grubej rury: Deklaracja Praw Człowieka. Dokument wskazujący, że każdy ma prawo do autonomii. W Deklaracji każdy człowiek jest postrzegany jako niezależny podmiot, mający prawo nie tylko do życia, ale i prywatności. Czy pozbawiając dziecko tego ostatniego nie odmawiamy mu prawa, jakie ma każdy człowiek? A może uznajemy, że w Deklaracji nie chodziło o dzieci. Prawa są dla dorosłych. Dzieci? Muszą nosić krawat albo garsonkę by móc z nich korzystać. Dorosną, dojrzeją i staną się odpowiedzialne, wtedy im pozwolimy czerpać z tego, z czego sami nie chcemy zrezygnować. Psychologowie przekonują, że nie powinniśmy czekać. U dzieci, jak u dorosłych, autonomia silnie łączy się ze szczęściem, poziomem empatii i stanem zdrowia. Z badań wynika też,  że warto zachęcać je do tego by zachowywały się zgodnie z tym, co same cenią i nie starały się zbytnio dostosowywać do oczekiwań innych.

Kontrolując nie uczynimy nastolatków odpowiedzialnymi. Może będą tak jak my w pierwszy dzień po majówce: uczesani i przezorni, ale nie dojrzali. Jesteśmy pełni obaw? Tak, ale tak na serio: naprawdę sądzicie, że pozbawiony kontroli  nastolatek przestanie się myć i zacznie sikać na meble? Uwolni swoje demony? Za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju zmieni się w ósmego pasażera „Nostromo”?

Pozbawienie dziecka autonomii, jest dla wielu psychologów i filozofów równoznaczne z uznaniem, że dziecko to nie człowiek, ale odrębny gatunek, niedokończony twór, work in progress, glina na kole garncarza. My, dorośli, mamy prawo. Możemy. Wiemy lepiej. Dziecko może, tak, oczywiście, ale tylko jak zapyta, poprosi, dostanie zgodę.

Monitorując to, gdzie nasze dziecko jest i co robi, starając się zapobiegać wszystkiemu, co w naszej ocenie złe, doskonale utrudniamy mu start w dorosłość. Nadmiernie kontrolowane okazuje się być często ograbione z takich elementów wyposażenia, jak pewność siebie, zaradność, odporność na stres i empatia; w zamian uzależnia swoją samoocenę od zewnętrznych nagród i głaskania po głowie.

Nauka wskazuje, że tworzenie dziecku przestrzeni do podejmowania własnych decyzji i ponoszenia ich konsekwencji zwiększa jego poczucie pewności siebie. Pozwólcie, że przytoczę przykład z badań przeprowadzonych w czasie pandemii w Niemczech. Podobnie, jak u nas dbanie o dobre samopoczucie niechodzących do szkoły dzieci było tam zmartwieniem wielu rodziców. Eksperyment przeprowadzony na ponad 500 dzieciach w wieku wczesnoszkolnym pokazał, że ich samopoczucie wzrosło, gdy pozwolono im wybierać rodzaj płatków zjadanych na śniadanie, porę odrabiania zadań domowych czy ubrań, które na siebie zakładali i to bez względu na to jaka była pogoda na zewnątrz.

Żeby było jasne, autonomia nie oznacza, że dziecko może wszystko albo, że nie powinniśmy wpływać, na to co robi. Jednak zwiększanie kontroli nawet w imię troski o bezpieczeństwo często jest krokiem w przepaść. Jak śpiewali kiedyś Indios Bravos nie możemy stać nad kwiatem z konewką i batem. W tej samej piosence są też słowa: „swoją rolę odegrałeś, zasadziłeś i podlałeś”. Niełatwo nam się z tym pogodzić, ale w nauce trudno znaleźć argumenty usprawiedliwiające odebranie dziecku autonomii.

Przyznam się Wam: mi też bywa z tym trudno.