Sława jako choroba śmiertelna

Marzysz o sławie? Spisuj testament.

Sława jako choroba śmiertelna
Ceną rzeczy jest ilość tego, co nazwałbym życiem, które należy za nią wymienić –natychmiast albo w ostatecznym rozrachunku” Henry David Thoreau, Walden

(tłum. Halina Cieplińska)

Żyj szybko, umieraj młodo. Gwiazdy nie odpuszczają. W mediach regularnie można natrafić na wzmiankę o tym, że kolejny celebryta umarł. Nagle, gwałtownie, zbyt wcześnie. Ich śmierć często pozostaje w związku z alkoholem lub narkotykami.

Kurt Cobain, Whitney Houston, Michael Jackson, Jim Morrison, James Dean, Jimi Hendrix, Robin Williams, Paul Walker, Elvis Presley, John Belushi, Janis Joplin, River Phoenix – choć jak mówią, na śmierć nigdy nie jest właściwy czas, to wymienieni przeze mnie umarli zdecydowanie zbyt wcześnie. Raczej nieświadomie wszyscy wymienieni i setki innych wpisują się w pewien, od niedawna naukowo potwierdzony wzór; sława sprzyja szybszemu umieraniu.

Ale po kolei.

Bycie sławnym wydaje się przynosić wiele korzyści. Pojawiają się możliwości, jakich nie mają szaraczki. Sława przynosi pieniądze, daje możliwości wpływania na rzeczywistość (patrz Bono i Matt Damon), otwiera drzwi na zamknięte imprezy, daje możliwość poznania możnych tego świata, służy budowaniu sieci i powiązań, w końcu, nie bez znaczenia, stwarza możliwości podróżowania.

Wszystko to prawda. Prawdopodobnie. Jednocześnie jednak… wraz ze sławą znacząco wzrasta prawdopodobieństwo śmierci.

Spójrzmy na wyniki badań

W badaniu kierowanym przez profesora Marka Bellisa z Liverpool University, badacze użyli obiektywnych miar popularności, jaką cieszyli się artyści ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. To pozwoliło ustalić moment, kiedy ktoś stawał się gwiazdą. A następnie analizowano ryzyko śmierci w okresie od 3 do 25 lat od tego momentu i porównano śmiertelność wśród sław, ze śmiertelnością innych osób będących w tym samym wieku, mających tę samą płeć i to samo pochodzenie etniczne. Okazało się, że bycie sławnym od dwóch do trzech razy zwiększa ryzyko śmierci.

Przy okaz naukowcy zauważyli interesującą prawidłowość. Ryzyko śmierci artysty, który jest sławny od przynajmniej 25 lat, jest bardzo podobne do ryzyka śmierci innych osób będących w tym samym wieku, ale tylko w Europie. Podobnej zależności nie dostrzeżono w Stanach Zjednoczonych. Czyżby efekt Rolling Stones?

No ale pójdźmy dalej

W innym badaniu, Dianna Kenny i Anthony Asher zbadali przyczynę śmierci popularnych muzyków, którzy zmarli w latach 1950-2014. Prześledzono losy ponad 13 tysięcy muzyków reprezentujących różne gatunki muzyki. Choć w powszechnym mniemaniu życie muzyka to piękna bajka; w końcu jak to śpiewał Mark Knopfler „money for nothing and the chicks for free”; to okazuje się, że popularni muzycy mają krótszą oczekiwaną długość życia w porównaniu z porównywalnymi populacjami ogólnymi. Bierze się to przede wszystkim z gwałtownych zgonów; do tej kategorii zaliczamy samobójstwa, zabójstwa, przypadkowe zgony, w tym zgony w wyniku wypadków samochodowych i przedawkowania narkotyków; oraz chorób wątroby. Nadwyżka zgonów była szczególnie widoczna wśród najmłodszych gwiazd, tych którzy nie ukończyli jeszcze 25 lat.

Interesujące okazały się też różnice w zależności od gatunku muzycznego. W szczególności nadmiar samobójstw i chorób związanych z wątrobą zaobserwowano u muzyków country, metalowych i rockowych; nadmiar zabójstw zaobserwowano w 6 z 14 gatunków, w szczególności u muzyków hip-hopowych i rapowych.

A zatem wiemy już, że popularni muzycy, a jak możemy przypuszczać też inni sławni ludzie, mają większe szanse umrzeć szybciej niż ktoś, kto sławny nie był. To prowadzi nas do pytania dlaczego tak jest?

Odpowiedzi dostarczają nam badania Donny Rockwell i Davida Gilesa. Po przeprowadzeniu serii wywiadów z z celebrytami badacze wskazują, że konsekwencją sławy jest utrata prywatności, rosnące oczekiwania ze strony innych, problemy z zaspokojeniem potrzeb własnego ego i dążenie do symbolicznej nieśmiertelności. W relacji z innymi bycie sławnym często prowadzi do bogactwa i zwiększa dostępność do innych, znaczących ludzi; ale też skutkuje większą liczbą pokus i negatywnie wpływa na rodzinę. W końcu w wymiarze psychologicznym sława wiązała się często z nieufnością wobec innych, izolacją oraz, bardzo ważne, obawą i niechęcią wobec utraty sławy.

Istotna okazuje się też być kwestia tożsamości. Bycie sławnym wymaga stworzenia i praktykowania publicznej osobowości, która może znacznie odbiegać od tego, kim dana osoba jest na co dzień. Stąd obserwowane u wielu celebrytów obciążenie wywołane dychotomią między tym jaki jestem naprawdę, a tym, jaki obraz siebie sprzedaję na zewnątrz. Zderza się  moje „ja celebryta” z moim „ja autentyczne”. Niektórzy znani ludzie porównywali towarzyszące im uczucia do „zwierzęcia w klatce”, „zabawki na witrynie sklepu”, lalki Barbie, glinianej figurki, czy człowieka ukrytego za publiczną fasadą.

Autorzy badania wskazali też, że bycie sławnym to proces, w którym możemy wyróżnić cztery fazy.

Na początku sława efektywnie dokarmia ego. Doświadczając jej wielu ludzie czerpie przyjemność z bycia w centrum uwagi i uwielbienia, z jakim się spotykają. To sprawia, że już wkrótce pojawia się uzależnienie.  Trudno jest sobie wyobrazić życie bez bycia rozpoznawanym, docenianym, wielbionym. Jak powiedział jeden z celebrytów w badaniu Donny Rockwell:

„Byłem uzależniony od prawie każdej substancji znanej człowiekowi, ale najbardziej uzależniającą ze wszystkich jest sława”.

Widać tu wyraźnie, to o czym wiemy od dawna, ludzie przede wszystkim nie chcą tracić tego, co już posiadają. Sławna osoba tkwi w ciągłej potrzebie aby utrzymać swoją machinę sławy w ruchu.

Po uzależnieniu przychodzi akceptacja: gdy uwaga z jaką poświęcają im inni ludzie staje się przytłaczająca, oczekiwania wobec nich są wielkie, a przy tym pojawiają się pokusy, nieufność wobec innych ludzi, i obawy o trwałość rodziny.  Oczekiwania, pokusy, nieufność to elementy bycia sławnym.  

"Uczysz się to akceptować"

- powiedział jeden z celebrytów.

Po pewnym czasie wielu celebrytów dostrzega, że sława jest pewnym złudnym, nieuchwytnym celem, zbyt ulotnym by móc na niej coś zbudować. Jest jak błędny ognik–duszek, niosący smugę światła, by zmylić podróżników, i zaprowadzić ich na bagna.

W końcu ludzie sławni docierają do czwartego etapu: adaptacji do bycia na świeczniku. Jednak w tym miejscu nie pojawia się nic w rodzaju stwierdzenia „no trudno, jestem sławny, trzeba z tym żyć”. Badania pokazują, że bardzo często sposobem adaptacji do sławy  jest zamknięcie się przed ludźmi dookoła.

Kiedy jesteś sławny – mówił jeden z badanych celebrytów – nie nawiązujesz kontaktu wzrokowego i po prostu nie słyszysz ludzi wołających twoje imię.”

Taka postawa skutkuje zamknięciem w sobie, oznacza izolację i samotność.

W przechodzeniu pomiędzy fazami osobie sławnej towarzyszy często jakaś forma uzależnienia. Przykładowo fiński badacz Atte Oksanen, przejrzał 96 autobiografii znanych muzyków rockowych pod kątem uzależnień, leczenia i wychodzenia z nałogu. Okazało się, że czterech na pięciu autorów opisywało w swojej biografii uzależnienie, a ponad połowa uczestniczyła w terapii. Uzależniają się od narkotyków, alkoholu, seksu, hazardu. To nierzadko prowadzi do przedwczesnej śmierci. Choć w  dalszej części tego artykułu będę się skupiał na muzykach, bo do takich a nie innych badań dotarłem, to mam wrażenie, że dotyczy to również innych grup twórców.

Trzy grupy czynników sprawiają, że muzycy umierają wcześniej.

· Po pierwsze cechy przemysłu muzycznego.

· Po drugie, cechy samych muzyków.

· W końcu o czym, piszę w tym artykule najwięcej, sława sama w sobie.

Zacznijmy od środowiska pracy. Keith Richards, legenda The Rolling Stones przyznał, że rzucił heroinę gdy miał 35 lat, kokainę w wieku 63 lat. Przestał palić mając lat 76. Dziś, mając osiemdziesiątkę na karku, nie odmawia sobie alkoholu. Słynna jest historia, jak w latach siedemdziesiątych przy nagrywaniu płyty Richards nie spał przez 9 dni . Przemysł kreatywny od dawna jest opisywany jako sprzyjający stresowi w pracy. Dominuje w nim duża konkurencja, silna presja na wyniki, wysokie wymagania co do jakości pracy. W książce „Can Music Make You Sick” Sally Anne Gross i George’a Mugrave zauważają, że choć tworzenie muzyki może mieć działanie terapeutyczne, to robienie kariery muzycznej bywa traumatyczne. Kariera oparta na pochłaniającej wszystko pasji stała się, szczególnie w ostatnich dekadach, czymś niepewnym i niszczącym. Wartość artystyczna, czy intymne fakty z życia artystów, są nie tylko ciągle ujawniane ale też poddawane ocenie. Dostarczające wsparcia relacje osobiste często są wypierane przez sieci kontaktów biznesowych.

Drugi z powodów tego, że muzycy częściej stają się uzależnieni od różnych specyfików, wydaje się być ukryty w charakterystyce tej grupy. Ludzie wchodzący do tego przemysłu, wydają się być bardziej niż przeciętnie podatni na różnego rodzaju zaburzenia afektywne. Muzycy częściej cierpią na depresję, mają problemy ze snem; częściej też korzystają z psychoterapii. A jak pokazały badania przeprowadzone w Norwegii, większość z tego, co wymieniłem, można zaobserwować już u studentów szkół muzycznych.

W końcu trzeci powód: sława sama w sobie. Pozwólcie, że do tego co już napisałem, dodam tylko jedną krótką opowieść, która pomoże nam zrozumieć konsekwencje bycia rozpoznawalnym.

Tim Ferris, autor poczytnych książek, powiedział kiedyś:

„Nie musisz robić niczego złego by ktoś groził ci śmiercią lub gwałtem. Wystarczy mieć wystarczająco dużą publiczność.”

Ferris wie o czym mówi.

Omal nie został porwany w Azji Środkowej. Zdarzają mu się próby wymuszeń i podłożenia bomby. Raz w tygodniu dostaje groźby śmierci. Stalkerzy pojawiają się na progu jego domu, po to tylko by na niego popatrzeć. Nękana jest jego rodzina i jego przyjaciele. W końcu, może banalne, ale doświadcza problemów z umawianiem się na randki. Często natrafia na kogoś, kto ma nadzieję napisać artykuł o swojej randce z nim.

Efekt: dzisiaj Ferris nosi broń.